Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Lipinki. Gwiazdka dla ciężko chorego Adrianka

Halina Gajda
Trwa walka o życie Adrianka. We wrześniu lekarze zdiagnozowali u niego białaczkę
Trwa walka o życie Adrianka. We wrześniu lekarze zdiagnozowali u niego białaczkę fot. archiwum rodzinne
Adrianek ma dopiero trzy latka. I pewnie niewiele rozumie z tego, co się wokół niego dzieje. Choć, jedno na pewno wie: gdy mama pakuje do torby jego ubranka, nie oznacza to wyjazdu na wakacje. Tylko do szpitala. A tam? Pielęgniarki, które przychodzą, by ukłuć go w rączkę, badania, kroplówki. I choć wszyscy starają się robić to najdelikatniej, chłopiec czasem płacze. Z bólu, bezradności, w odruchu samoobrony.

Pani Agnieszka, mama Adrianka stara się mówić pogodnie. Powtarza, że będzie dobrze, że musi być dobrze, że jeszcze jedna chemia jest potrzebna, ale po następnej będzie lepiej. Przecież synek ma żyć, jak inni - wybić piłką okno w zabawie, ukradkiem spałaszować nadprogramową czekoladkę, skakać po kałużach i dumny przynieść do domu żabę. Kiedyś na pewno tak będzie.

Na razie szpital stał się ich domem. Do prawdziwego domu przyjeżdżają z rzadka, tylko wtedy, gdy Adrian ma dobre wyniki kontrolnych badań. Tak, jak teraz - weekend spędza w swoich ścianach, ale w poniedziałek znowu muszą jechać do szpitala.

To miała być tylko reakcja alergiczna

Wszystko zaczęło się w czerwcu tego roku - opowiada mama. - Synek kiepsko się czuł, kaszlał, miał opuchnięte oczka. Lekarze przekonywali nas, że to efekt alergii. Dostał krople, tabletki. Przez chwilę było lepiej, wydawało się, że nic złego się nie dzieje, ale kłopoty zaczęły nawracać - dodaje.

Kolejne badania nie przyniosły rozstrzygnięcia. Nikt nie potrafił odpowiedzieć, co się dzieje z chłopcem.

Był początek września. Adrian obudził się rano, a pierwsze, co zauważyła mama, to opuchnięta szyja. Natychmiast poszła do lekarza. Ten zlecił morfologię. Wynik powalił. Trafili do gorlickiego szpitala. Tu natychmiastowa decyzja o przewiezieniu do Krakowa, do Szpitala Uniwersyteckiego. Trafili na oddział Onkologii i Hematologii Dziecięcej.

- Nikt nie powiedział mi wprost, od razu, co się dzieje - przypomina. - Mówili o podejrzeniu choroby rozrostowej, konieczności dodatkowych specjalistycznych badań - dodaje.

Kilka dni po przyjęciu, usłyszeli diagnozę: białaczka limfoblastyczna typu Common. Rodzicom ziemia usunęła się spod nóg. Milion pytań, tyle samo łez i nadzieja, że ktoś się pomylił, że zrobią dodatkowe badania i wyjdzie z nich, że wszystko jest dobrze. Mama jest szczera. Potrzebowała miesiąca, żeby móc jako tako funkcjonować. Nie było wyjścia. Mogła płakać w szpitalu do poduszki, ale nie mogła pokazać tego chłopcu. Zaraz pytał: mamo, płakałaś?

- Muszę być silna za mnie i za niego - mówi cicho.

Białaczka to taka choroba, która jest spowodowana niekontrolowanym namnażaniem się białych krwinek w szpiku kostnym. Te, potem przedostają się do układu krwionośnego, wchodzą w miejsce zdrowych krwinek, zaczynają mieć kłopoty z rozprowadzaniem tlenu, ciał odpornościowych. Choroba często długo się ukrywa. Tak jak u Adrianka, który był wesołym, skorym do zabaw i psot chłopcem. Ciekawym świata maluchem, który jak każdy w jego wieku, śmiał się, wygłupiał. Nikomu ani przez sekundę nie przemknęło, że w środku małego organizmu, może dziać się coś złego - hematolodzy ocenili, że 86 procent szpiku jest zajęte przez chorobę.

- Katar, lekkie przeziębienie. To chyba najpoważniejsze „dolegliwości”, z którymi się borykał - opowiada dalej. - To, co usłyszeliśmy od lekarzy w Krakowie, było początkowo kompletnie niezrozumiałe, nie mogliśmy w to uwierzyć - dodaje mama.

Tygodnie spędzone w szpitalnych ścianach

Adrianek ma za sobą pierwszy etap leczenia. Chemioterapia przynosi efekty. Kroczek po kroczku walczą jak z potworem. Mama patrzy, jak przez cienką rurkę kroplówki sączy się lek. Z jednej strony to wszystko środki, które mają ratować synka. Z drugiej - przynoszą skutki uboczne. Wymioty, ból, a co za tym idzie płacz dziecka, które zwyczajnie nie rozumie, buntuje się, chce do domu, gdzie zawsze było bezpiecznie.

- Pierwsze dwa miesiące spędziliśmy w szpitalu, niemal nie wychodząc - mówi pani Agnieszka. - Od tamtej pory mieliśmy dwie przepustki, trzecia - teraz - dodaje.

Cały czas jest czujna. Nawet gdy Adrianek bawi się, ona obserwuje. Czy nie pojawiła się opuchlizna, siniaki, cokolwiek, czego być nie powinno? Muszą nawet kontrolować ilość wypitych płynów, a potem tego, co wysika. Rygorystyczne przestrzeganie zasad higieny, żadnego kontaktu z choćby najlżej przeziębionymi, chorymi.

- Synek ma za sobą dwa zapalenia płuc - mówi cicho. - Do tego jeszcze niedokrwistość, kłopoty z krzepnięciem krwi - wylicza.
Po chemii wypadły mu włoski, jest słabiutki, ma kłopoty z chodzeniem. Często robią mu się pleśniawki w buzi. Nie może wtedy jeść ani pić. Ratunkiem są kroplówki. Każda, najdrobniejsza infekcja może być wielkim problemem, może zagrozić jego życiu, spowolnić leczenie. Na to nie mogą sobie pozwolić.

- Zdrowy, bawił się z ukochanym psiakiem - wspomina mama. - Tacy dwaj przyjaciele z nich byli. Teraz, trudno mi jest wytłumaczyć, że nie może bawić się z czworonogiem, za którym tak tęskni - dodaje.

W konieczną odstawkę poszła ulubiona piaskownica, zabawy na słońcu. Częściej od „pobaw się”, słyszy „nie wolno, nie można”.

Gwiazdka dla Adrianka, bądźcie z nami!

Podczas pobytów w szpitalu chłopcem opiekuje się przede wszystkim mama. Tata dojeżdża kilka razy w tygodniu. Przywozi świeże ciuszki, potrzebne kosmetyki, środki pielęgnacyjne. Zrezygnował z pracy, nie było innego wyjścia. Sytuacja rodziny jest trudna: szpital zapewnia leczenie, ale krocie pochłaniają wszelkie poboczne, wspomniane wcześniej potrzeby. Dojazdy do Krakowa też kosztują swoje. Trzeba myśleć o rehabilitacji chłopca, a na pracę zarobkową w obecnej sytuacji, nie ma szans. Trzeba też zająć się przebudową domu, pod potrzeby chłopca. Reżim sanitarny ma ogromne znaczenie. Rodzice - Agnieszka i Tomasz - zostawili postawieni w sytuacji, której żaden z rodziców zdrowych dzieci, nie chciałby stanąć. Mieszkają tuż obok nas, w Lipinkach. Pewnie większość z czytających te słowa, była tam nie raz - w końcu to nasze sanktuarium, miejsce cudów. Dla nich cudem jest każdy dzień Adrianka. Białaczka to nie byle jaki przeciwnik. Często pokazuje, że tylko ona ma władzę. Na razie przegrywa, przynajmniej odpuściła atak. Adrianek spędzi święta w szpitalu, w Krakowie. Tam będzie jego wigilia i opłatek. Będzie z nim mama i tata, ale też wiele ciepło myślących o nim serc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Lipinki. Gwiazdka dla ciężko chorego Adrianka - Gazeta Krakowska

Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto