Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Regionalny Puchar Polski. Jeden drugiego namaścił na trenera, teraz zmierzyli się w finale

Tomasz Bochenek
Andrzej Banas / Polska Press
Finał Pucharu Polski na szczeblu okręgu krakowskiego był trenerskim starciem Michała Wiącka (LKS Mogilany) i Leszka Janiczaka (Hutnik Kraków). Wygrał ten drugi, jego IV-ligowy zespół pokonał drużynę z klasy okręgowej 3:1. Po meczu szkoleniowcy - będący także dystrybutorami sprzętu sportowego - opowiedzieli nam swoją wspólną historię.

- Cofnijmy się o dziesięć lat, kiedy to trener Leszek Janiczak sprowadzał do Karpat Siepraw piłkarza Michała Wiącka...
Michał Wiącek: - Piłkarza to wielkie słowo.

- Znaliście się, panowie, wcześniej?

Leszek Janiczak: - Nie, prywatnie nie, poznaliśmy się tam. Ja znałem tatę Michała (Zbigniewa Wiącka, też trenera – przyp. boch), a Michała znałem z boiska. Wiedziałem, jakie ma umiejętności i chciałem mieć takiego zawodnika w drużynie.

- Niedługo później, pod koniec sezonu 2008/09, tego zawodnika namaścił Pan na swojego następcę w roli szkoleniowca. Wiele lat później Michał stwierdził, żeby był Pan ojcem chrzestnym jego "trenerki".
LJ: - Nie przesadzajmy, to nie ja zrobiłem. Natomiast rzeczywiście, wtedy odchodziłem z Karpat i zachęcałem Michała, żeby tam został, poprowadził zespół. Był już u schyłku przygody z piłką i uważałem, że to dobry moment dla niego. Znając Michała wiedziałem, że podoła. Że po prostu się do tego nadaje.

- Pan, panie Michale wcześnie zdecydował się, by przestać w piłkę - jak sam mówi - kopać. I zająć się właśnie pracą trenerską.

MW: - Skoro kiedyś marzenia były takie, żeby w tę piłkę grać - nie wyszło, całe życie człowiek ją kopał - to stwierdziłem, że w wieku 27 lat mało kto ma taką okazję, żeby rozpocząć przygodę trenerską od razu od czwartej ligi. A przypominam, że wtedy w Małopolsce była tylko jedna czwarta liga, mocniejsza niż teraz (obecnie są dwie grupy – przyp.). Trener trochę ten swój wkład umniejsza, ale nie ma co ukrywać, że to on pilotował sprawę i pomimo dużych sprzeciwów niektórych członków władz Karpat, zostałem trenerem w Sieprawiu. I powiesiłem buty na kołku. Potem jeszcze próbowałem coś pomóc tacie w rozgrywkach "serie A", ale to już było granie stricte dla przyjemności. Skupiłem się na tym, żeby może kiedyś zostać trenerem. Skoro piłkarzem mi się nie udało...

- Zaraz, zaraz... Kiedy wiosną 2010 roku trener Leszek Janiczak prowadził Hutnika w III lidze, to tam też pojawił się piłkarz Michał Wiącek.
LJ: - Wtedy była specyficzna sytuacja, mieliśmy dwa tygodnie na zbudowanie zespołu. Hutnik chyba 1 marca dostał licencję, ruszaliśmy 11 marca, pierwszy mecz udało się przełożyć, w każdym razie musieliśmy na szybko sklecić drużynę. Poprosiłem Michała o pomoc, wiedząc też, że zna środowisko. Poprosiłem go też o grę, tak jak Krzyśka Przytułę, bo tamtemu młodemu zespołowi potrzebni byli tacy doświadczeni zawodnicy. No i udało się, stworzyła się fajna drużyna. Niby tylko na pół roku (zadłużona Sportowa Spółka Akcyjna Hutnik Kraków zakończyła działalność, już pod rządami założonego przez kibiców stowarzyszenia Nowy Hutnik 2010 zespół przystąpił do rozgrywek IV ligi – przyp.), ale później ci chłopcy zostali w Hutniku, grali, potem weszli do III ligi.

- Pan, panie Leszku, ma na piersi emblemat Hutnika, ale stażem w tym klubie Michałowi nie dorównuje.

LJ: - Pewnie nie ma szans na to, by tak się stało. Musiałbym być jeszcze bardzo długo w Hutniku. No i Michał musiałby nie wracać do Hutnika.

- Bo Michał miał sześć lat, kiedy przyszedł do Hutnika...
MW: - Tak. I grałem do wieku seniora. Wtedy zaczęły się wypożyczenia - Puszcza Niepołomice, Górnik Wieliczka – i powroty. Jednak ten Hutnik zawsze najbliżej mojemu sercu był i na pewno dalej tak jest.

- Kiedy zawiązywało się stowarzyszenie Nowy Hutnik 2010, to zdaje się obaj panowie zostaliście jego członkami, tak?
MW: - Może nie od samego początku, bo ja później przystąpiłem. Ale jesteśmy członkami stowarzyszenia.

LJ: - Trudne były te początkowe momenty, chodziło o to, by jak najwięcej ludzi zaangażować w odbudowę Hutnika. Wiele osób dołożyło do niej cegiełkę. I miejmy nadzieję, że wszystko jest na dobrej drodze. Ten rok jest... nie chcę powiedzieć przełomowy, ale miejmy nadzieję, że zakończy się awansem do III ligi.

- W Mogilanach Pana drużyna cieszyła się ze zdobycia Pucharu Polski w okręgu. Ten mecz nie był pierwszą konfrontacją trenerów Janiczaka i Wiącka. Zaczęło się jesienią 2016 roku, kiedy zmierzyliście się w meczu IV ligi TS Węgrzce – Hutnik...
MW: - Nie, pierwsze nasze starcie było jeszcze w Sieprawiu, Karpaty - BKS Bochnia (jesienią 2009 roku – przyp.).

LJ: - Bo ja z Sieprawia poszedłem do Bochni.

MW: - I z tego, co pamiętam, nam udało się wygrać z BKS-em 1:0.

LJ: - Tak, wygrały Karpaty po rzucie rożnym. Podanie było do tyłu, zgranie i uderzenie Szablowskiego, tylko nie wiem czy Bogdana...

MW: - Tomka. I to był jedyny jak do tej pory mój sukces w konfrontacji z panem trenerem (śmiech). Później doświadczenie już wzięło górę i we wszystkich następnych meczach, a było ich trzy, kiedy prowadziłem już TS Węgrzce, trener zwyciężył.

LJ: - Ale muszę powiedzieć, że mecze z drużynami, które prowadzi Michał, są zawsze trudne. Nawet ten, który rozegraliśmy teraz w Mogilanach. Michał zawsze jest przygotowany perfekcyjnie na Hutnika i moi zawodnicy muszą zostawić dużo zdrowia, żeby wygrać z jego drużyną.

- Boiskowa rywalizacja nie wyczerpuje tematu waszej znajomości. Jako dystrybutorzy sprzętu sportowego prowadzicie przecież pokrewną, czy wręcz taką samą działalność biznesową. Jesteście w niej partnerami czy konkurentami?
LJ: - Zależy, jak ktoś popatrzy. Teoretycznie można powiedzieć, że konkurujemy, ale raczej współpracujemy ze sobą.

MW: - Przeważnie przez konkurencję rozumie się coś niezdrowego. My znamy swoich klientów i sobie nie wchodzimy w drogę.

- Handlujecie sprzętem piłkarskim, tak?
MW: - Piłkarskim, także do piłki ręcznej, generalnie gry zespołowe. Natomiast nie ma co ukrywać, że ze sobą współpracujemy, np. od siebie pewne rzeczy kupujemy.

- Pan, panie Leszku, jako pierwszy zajął się tą działalnością.
LJ: - Tak, zdecydowanie.

- A panu, panie Michale, skąd wziął się na to pomysł?
MW: - Mój wspólnik kiedyś współpracował z panem trenerem Janiczakiem i po tym, kiedy pan trener zrezygnował z bycia dystrybutorem Selecta w Polsce, przerzucając się na Jomę, Maciek (Gacek – przyp.) namówił mnie do tego, żebyśmy się tym Selectem w Polsce zajęli. No i od pięciu-sześciu lat to robimy.

- Z jednych ust słyszę cały czas „pan trener”, z drugich „Michał”. I tak już zostanie?

LJ: - Ja Michałowi już wiele razy proponowałem, żeby nie mówił do mnie „panie trenerze”, tylko po imieniu, no ale...

MW: - Wiele razy pan trener przy jakimś piwie namawiał mnie, żebyśmy przeszli na "ty", ale ja tak zostałem przez rodziców wychowany: do starszych osób, do których mam ogromny szacunek, mówię per "pan". Naprawdę cały czas pamiętam o tym, że gdyby nie pewne popchnięcie w kierunku trenerki przez pana trenera, to na pewno nie byłbym tutaj, gdzie jestem.

REGIONALNY PUCHAR POLSKI w SPORTOWY24.PL

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na malopolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto