Polscy kibice przecierali oczy ze zdumienia, kiedy Dawid Tomala wchodził na najwyższy stopień olimpijskiego podium. Czekali na to 17 lat – tyle minęło od ostatniego polskiego „złota” na igrzyskach w chodzie sportowym. Zdobył je Robert Korzeniowski. W Atenach. Był to jego czwarty i ostatni medal olimpijski. Dawid Tomala miał wtedy 15 lat i zaczynał treningi w Bieruniu, w szkółce założonej właśnie przez Korzeniowskiego.
Śniadanie z Boltem i Federerem
Pierwszym międzynarodowym sukcesem Dawida był medal podczas Młodzieżowych Mistrzostw Europy w 2011 roku. Zdobył wówczas „srebro”, ale wydarzenia z Ostrawy pozostawiają niesmak do dziś. Po czterech latach okazało, że pierwszy na mecie Rosjanin był na dopingu. Zwycięstwo w zawodach oddano Tomali, ale nie było mu dane usłyszeć "Mazurka Dąbrowskiego" i cieszyć się ze zwycięstwa.
Rok później poleciał na Igrzyska w Londynie. Zajął tam 19. miejsce.
- Jak to się mówi, każdy sportowiec na wielkich zawodach musi zapłacić „frycowe” – opowiada Dawid podczas spotkania z kibicami w Tyskiej Galerii Sportu.
Urodził się w Tychach. Wychowywał się i od dziecka mieszka w Bojszowach. Na spotkanie przyjechał ze swoim tatą Grzegorzem, który jest jednocześnie jego trenerem.
Nastroju z wioski olimpijskiej w Londynie nie potrafi porównać do tej z Tokio.
W Wielkiej Brytanii panowała atmosfera wielkiego sportowego święta. Wszędzie było dużo ludzi. Podczas śniadania można było spotkać na przykład Usaina Bolta czy Rogera Federera. W Japonii większość czasu spędzaliśmy w hotelowych pokojach, a Tokio, które tak bardzo chciałem odwiedzić, mogłem podziwiać co najwyżej z okna. Z drugiej strony, cisza i spokój pomogły mi odpowiednio się przygotować do wyścigu
– mówi.
Na trening czy do pracy?
Tomala nigdy nie tracił wiary w swoje możliwości, choć kilka razy jego kariera stawała na zakręcie. Po raz pierwszy, kiedy nabawił się poważnej kontuzji kolana.
- To był trudny czas. Po operacji już nigdy nie wróciłem do takich prędkości, które mogłem osiągać wcześniej w wyścigach na 20 kilometrów – mówi.
Później, jak w przypadku większości sportów niszowych, pojawiły się problemy finansowe.
– Kiedy młody sportowiec dorasta, bardzo często przychodzi moment, w którym kończy się sport, a zaczyna się życie. To mało komfortowa sytuacja, kiedy człowiek staje przed dylematem: pójść na trening czy do pracy, żeby zarobić na życie – mówi Dawid Tomala. On, na szczęście, zawsze mógł liczyć na wsparcie rodziny.
Po tym, jak zrezygnowano z niego w AZS AWF Katowice, pomocną dłoń wyciągnął AZS KU Politechnika Opolska.
– Gdyby nie ich pomoc i stypendium, nie miałbym możliwości trenowania. Musiałbym zająć się pracą. Udało mi się jednak spotkać na swojej drodze świetnych ludzi, którzy czują sport. Dają mi wielką energię, a ja ją im oddaję – tłumaczy Dawid.
Kto wie, czy zdecydowałby się na kontynuowanie kariery w przypadku braku sukcesu w Japonii. Przed igrzyskami w Tokio postawił wszystko na jedną kartę.
Ostatni mistrz na „pięćdziesiątkę”
Dawid Tomala przeszedł do historii jako ostatni chodziarz, który zdobył złoto na igrzyskach olimpijskich w chodzie sportowym na dystansie 50 kilometrów.
W Paryżu zostanie on skrócony do 35 kilometrów. Czy Dawid żałuje tej zmiany?
,m– Przez całą karierę występowałem w zawodach na 20 kilometrów. Na treningach „wpadało” czasami 35 kilometrów i… tyle mi wystarczy, już więcej bym nie chciał! – śmieje się medalista, który w Japonii „pięćdziesiątkę” pokonał… po raz drugi w swoim życiu.
– Chód na 35 kilometrów będzie na pewno szybszy. Zawodnicy muszą na nowo opracować swoją taktykę, sprawdzić na ile ich stać i nauczyć się pokonywać nowy dystans – mówi ojciec, Grzegorz Tomala.
Bardziej niż skrócenia dystansu, Dawid żałuje innych decyzji.
Niestety, ale obecnie na program igrzysk decydujący wpływ mają media i oglądalność zawodów. Kiedy Robert Korzeniowski zdobywał dwa „złota” w Sydney, pomiędzy startem na 20 km a tym na 50 km był tydzień przerwy. Teraz zawody odbywają się dzień po dniu. Nie mamy możliwości, tak jak zawodnicy występujący w czasach Roberta, aby powalczyć o więcej
– zauważa Dawid.
Sensacyjny „Mazurek”
Wiele mówi się o sukcesie Tomali w Tokio, ale warto zaznaczyć, że zarówno maraton, jak i zawody chodu sportowego, odbywały się w oddalonym od stolicy Japonii o… ponad tysiąc kilometrów Sapporo. Łagodniejszy klimat miał zapewnić sportowcom lepsze warunki do pokonywania długich dystansów. Tomala miał także dodatkowego „asa w rękawie” – płócienne worki z lodem.
Skąd taki pomysł?
– Dwa lata wcześniej przyglądaliśmy się Japończykom, którzy startowali z podobnymi workami. Podglądaliśmy też podobne rozwiązania u kolarzy. Podczas zgrupowania w Sankt Moritz kupiliśmy z koleżanką zwykłą płócienną torbę, pocięliśmy ją, poszyliśmy i tak powstał prototyp. A później z żoną w domu uszyliśmy kolejnych 27 worków i pojawił się pomysł z coolerami z lodem. Przy wysokich temperaturach to naprawdę świetne rozwiązanie – opowiada Grzegorz Tomala.
Dawid przez cały wyścig szedł jak burza.
– Noga parzyła mnie od samego początku… Po 30. kilometrze czułem się nadal świetnie. „Dwudziestek” w życiu przeszedłem setki i dobrze wiedziałem, ile jeszcze będę potrzebował czasu na pokonanie takiego dystansu. Dlatego zdecydowałem się na atak i choć pod koniec przewaga topniała, to przez cały czas kontrolowałem przebieg rywalizacji – zapewnia.
"Mazurek", którego nie usłyszał w Ostrawie, dumnie rozbrzmiał w Tokio.
Nowy dystans, ambitne plany
Dawid wierzy, że jego sukces pomoże zarówno jemu, jak i całej dyscyplinie.
Chciałbym, aby władze związku zaczęły przywiązywać do chodu sportowego większą wagę. Aby przestał być „zamiatany pod dywan” i zaczął się pojawiać w zawodach oraz mytingach lekkoatletycznych. Chciałbym także, aby młodzi zawodnicy mogli liczyć na większe wsparcie. Kiedyś wielokrotnie prosiłem o sesje u psychologa. Chciałem wiedzieć, jak sobie radzić z presją, z myślami pojawiającymi się podczas zawodów. W końcu poradziłem sobie sam. Wsparcie jest ważne po to, aby osiągnąć sukces. Teraz, kiedy mógłbym do tego psychologa pójść, już go nie potrzebuję
– mówi.
Występ w Tokio zakończył sezon w wykonaniu Dawida. Jak sam przyznał, tuż po przekroczeniu mety, rozpoczął następną misję – Paryż. W przyszłym roku czekają go kolejne godziny treningów i udział w imprezach sportowych – m.in. na Mistrzostwach Świata w Omanie czy Stanach Zjednoczonych.
– Mam nadzieję, że będę miał teraz to, czego nigdy nie miałem. Spokój związany z finansami i życiem codziennym. Nie mogę się już doczekać nowego wyzwania związanego z dystansem 35 kilometrów! – zapewnia.
Na koniec wizyty w Tyskiej Galerii Sportu, Dawid na prośbę kibiców, daje próbkę swoich umiejętności. Fragment sali, na której odbywa się spotkanie, pokonuje… w kilka sekund. Później autografy i zdjęcia ze złotym medalem. To jego chwila triumfu, na którą pracował całe życie.
"Szpila" i "Tiger" znowu spełniają marzenia
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?