Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jak w wieku 23 lat mieć miliony na koncie, dwa porsche i trzy apartamenty?

Edward Mazukow
Dawid Bratko, właściciel największej w Polsce sieci sklepów handlujących dopalaczami, zna odpowiedź.

Nie męczy pana sumienie, że po dopalaczach umierają ludzie?
Oczywiście, że nie. Nie ma żadnego udowodnionego zgonu po zażyciu dopalaczy. Przyczyną śmierci 21-latka, który zmarł w IMP, był zawał serca. Również w przypadku 24-latka, który zmarł na schodach klubu muzycznego, sekcja zwłok nie wykazała, aby przyczyną były dopalacze. Chciałbym zaznaczyć, że rząd polski nie zrobił nic, aby doprowadzić do kontrolowanego handlu dopalaczami. Zgodnie z prawem możemy sprzedawać je wszystkim, nawet nieletnim. Nie robimy jednak tego. W Łodzi w każdym moim sklepie są ochroniarze, którzy mają obowiązek legitymowania osób niepełnoletnich. Staramy się je chronić przed dopalaczami.

Zażywa pan dopalacze?
A widział pan dilera, który bierze narkotyki? Ja nie biorę dopalaczy, gdyż nie muszę się nakręcać.

Gdzie się pan uczył prowadzenia biznesu?
Ja się z tym urodziłem. Od 16. roku życia pracowałem na siebie w kraju i za granicą. Zanim utworzyłem sieć sklepów z dopalaczami prowadziłem agencję reklamową. Niestety, nie wypaliła. Za mało pieniędzy przeznaczałem na jej reklamę.

Był pan w Anglii?
Spędziłem tam prawie dwa lata. Najpierw smażyłem hamburgery. Później ukończyłem kurs barmański. Pracowałem za barem w Londynie i Edynburgu w Szkocji.

- Ile pan zarabiał?
Grosze. Pięć, sześć funtów za godzinę plus napiwki.

Jak narodził się pomysł utworzenia w Polsce sieci smartshopów?

Na to wpadłem w Anglii, gdzie sklepy z dopalaczami działają od 16 lat. Cieszą się dużym powodzeniem. Nie są jednak tak gnębione jak w Polsce.

Skąd pan wziął pieniądze na rozkręcenie interesu w Polsce?
Od kolegi. Pożyczyłem od niego kilkanaście tysięcy złotych. Pierwszy sklep otworzyłem w październiku 2008 r. przy ul. Piotrkowskiej w łodzi.

Ci, którzy pana znają, mówią jednak, że ktoś za panem stoi.
Ha, ha, ha! To jakieś bzdury.

Z kim przystąpił pan do realizacji planów?
Praktycznie sam. Długo szukałem wspólników, ale wiele osób bało się wejść w interes. Początkowo miałem spółkę z ojcem, ale nasze drogi się rozeszły.

Dlaczego?
Ja nie lubię spółek i robienia interesów z rodziną. Od dwóch lat zarządzam firmą sam i jest genialnie. Z ojcem nie zgadzałem się w sprawach kierowania spółką. Ja prowadzę interes ryzykownie. Nie boję się inwestycji, urzędów, nieprzychylnego prawa.

Odważny pan jest... Ma pan na usługach sztab adwokatów i wtyki w urzędach?
Rzeczywiście zatrudniam dobrych prawników i zawsze działam zgodnie z prawem. Mimo to jestem nękany kontrolami. Miałem ich już szesnaście.

Ile sklepów ma pan w Polsce?
105, z tego trzy w Łodzi. Największy mieści się przy ul. 6 Sierpnia. Ma 160 metrów kwadratowych powierzchni. Jest tam m.in. salon gier oraz automaty z jedzeniem i piciem. Można w nim dobrze się bawić nawet przez dłuższy czas. Każdy mój sklep dziennie odwiedza ponad 1000 osób. W weekendy o pół tysiąca więcej. Sklepy z dopalaczami mam we wszystkich największych miastach kraju. Nie otwieramy ich tylko w miejscowościach liczących poniżej 20 tys. mieszkańców, chyba że kontrahent tego bardzo chce.

W jaki sposób dostarczacie do nich towar?

Każdego dnia przez firmę kurierską.

Co to są produkty kolekcjonerskie?
To są m.in. dopalacze, które sprzedajemy w naszych sklepach. Żyjemy w chorym kraju i musimy nimi handlować pod taką właśnie nazwą, żeby było to zgodne z prawem. Do produktów kolekcjonerskich zaliczana jest także tabaka, tytoń, szklane fifki do jego palenia, szisze (fajki wodne), firmowe koszulki i inne tego typu akcesoria.

Mówi pan o swojej ofercie jakby to były ciastka i cukierki, a to przecież preparaty chemiczne, których oddziaływanie na człowieka nie było wcześniej sprawdzone. Każdy toksykolog powie, że mogą uzależniać jak narkotyki.

To nieprawda. Nasze produkty są wysokiej jakości. W ofercie mamy 15-16 rodzajów dopalaczy. W Polsce jesteśmy jedyną firmą, która wszystko robi sama na miejscu. Z zagranicy ściągamy tylko komponenty do produkcji. Przywozimy je m.in. z Chin, Tajlandii, Seszeli, Kanady, Ameryki Południowej. Są to ekstrakty roślinne oraz produkty chemiczne. Mamy w Łodzi jeden zakład, w którym wytwarzamy nasze produkty.

Wszystko pięknie, a przecież trzech pana sprzedawców obecnie leczy się od uzależnienia od dopalaczy w Monarze!

Nic nie wiem na ten temat...

Ile osób zatrudnia pan w firmie?
85. Głównie w Łodzi. Moi pracownicy na pensje nie mogą narzekać. Zarabiają od 2 tys. do nawet kilkunastu tysięcy złotych miesięcznie (na rękę). Pracują jednak ciężko, jak trzeba nawet po kilkanaście godzin na dobę.

Kilka dni temu weszła w życie nowelizacja ustawy o zapobieganiu narkomanii. Używanie takich substancji jak mefedron i syntetyczne kanabinoidy zostało zakazane. Jaki miało to wpływ na pańską działalność?
Musieliśmy wycofać ze sprzedaży towar wart ćwierć miliona złotych. Wszystkie dopalacze zostały komisyjnie spalone na mojej działce na Górnej. Ale w ich miejsce natychmiast wprowadziliśmy nowe produkty.

Jak się panu udaje tak szybko dostosować do wymogów prawa?
Zatrudniam osoby, które są odpowiedzialne za skład wytwarzanych produktów. Nazywam ich ludźmi z branży i niech tak zostanie.

Jaki pan ma obrót?
Nie mogę tego ujawnić.

Mówi się, że w ubiegłym roku wynosił 5,5 mln zł.
Możliwe. Płacę jednak milionowe podatki.

Co pan robi z taką forsą?
To nie jest tak, jak sobie niektórzy myślą, że codziennie wchodzę na swoje konto w banku i sprawdzam jak rośnie. Dużo inwestuję w rozwój firmy, nieruchomości, otwarte fundusze, gram na giełdzie i prowadzę jeszcze inne przedsięwzięcia gospodarcze. W Łodzi otwieram dwa kluby, w których nie będą sprzedawane dopalacze. W Baligrodzie w Bieszczadach uruchamiam ośrodek wypoczynkowy. Jestem wizjonerem i mam wiele pomysłów, które chciałbym zrealizować.

Jakim autem pan jeździ?
Dwoma. Porsche cayenne i porsche 911 turbo. Ludzie pytają mnie, ile kosztują takie cacka, ale ja nie lubię się chwalić i mówić o pieniądzach.

Gdzie pan mieszka?
W apartamencie na Bałutach. Znajduje się w prześlicznym miejscu. Sam go remontowałem. Mam także mieszkania nad Bałtykiem i nad Morzem Śródziemnym.

Jest pan żonaty?
Jestem kawalerem, ale mam stałą partnerkę.

Gdzie pan spędza urlop?

A co to jest urlop? Rok temu po raz pierwszy od pięciu lat wyjechałem na tygodniowy odpoczynek do Dubaju w Arabii Saudyjskiej. W tym czasie w mojej firmie pojawiła się kontrola. Na jednym z oferowanych przez nas towarów był napis, że jest to nawóz do roślin. Kontrolerzy stwierdzili, że nie mamy pozwolenia na prowadzenie tego typu sprzedaży. Ukarano mnie też za to, że nie pozwoliłem na przeprowadzenie innej kontroli. W sumie nałożono na mnie ponad 50 tys. zł grzywny. Komornik ściągnął pieniądze z mojego konta. Nie popadam jednak w rozpacz. Wydatki te traktuję jako koszty związane z prowadzeniem tego rodzaju działalności gospodarczej.

Słyszał pan, co ludzie mówią na pana temat?
Wiem, że krąży mnóstwo plotek. O tym, że kogoś zabiłem, siedziałem w więzieniu, a także, że moja firma wchodzi na giełdę. Ta ostatnia plotka rozbawiła mnie do łez.

Rozmawiał: Edward Mazukow

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na malopolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto