Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Londyn, Sufczyn. Adam Jarzębak nie boi się wyzwań. Na rowerze przyjechał do nas aż z Londynu [ZDJĘCIA]

Robert Gąsiorek
Robert Gąsiorek
Adam Jarzębak został w domu powitany jak zwycięzca wielkiego tour. Czekało na niego podium
Adam Jarzębak został w domu powitany jak zwycięzca wielkiego tour. Czekało na niego podium Archiwum prywatne
Nasi rodacy, którzy postanowili rozpocząć nowe, lepsze życie z Londynie, na odwiedziny w rodzinne strony do kraju wybierali się najczęściej samolotem lub samochodem. Ale nie Adam Jarzębak. Uznał, że dla niego lepszym środkiem lokomocji będzie... szosowy rower. Pokonanie dystansu blisko dwóch tysięcy kilometrów okazało się dla niego pestką - zajęło mu to zaledwie cztery dni.

Chyba nikt nie wierzył, że trasę ze stolicy Wielkiej Brytanii do rodzinnego Sufczyna uda się mu pokonać w takim zawrotnym tempie.

- O planach wyprawy opowiedziałem jednemu z angielskich kolarzy. Usłyszałem od niego, że jest to niewykonalne. Mówił mi, że sam do Szkocji jechał rowerem siedem dni. Ale to tylko podrażniło moją ambicję - opowiada z uśmiechem Adam Jarzębak.

Na spotkanie z krewnymi

Na Wyspach mieszka od pięciu lat. Po ukończeniu technikum w tarnowskim Zespole Szkół Technicznych postanowił plany na przyszłość realizować w Londynie, gdzie zamieszkała wcześniej już jego siostra. Sam też postanowił studiować w tej metropolii, a zawodowo pracuje w firmie informatycznej.

Jego wielką pasją jest kolarstwo i każdą wolną chwilę poświęca na przejażdżki rowerowe. Na swoim koncie miał już podróże z Londynu do Paryża czy Amsterdamu. Prędzej czy później w jego głowie musiał się więc zrodzić pomysł rowerowej wyprawy do Polski. Okazja nadarzyła się w ostatnie wakacje.

- Czwartego sierpnia w Sufczynie mieliśmy zaplanowane spotkanie rodzinne. Postanowiłem tam pojechać rowerem - mówi ambitny 25 -latek.

Noc pod gołym niebem

Na przygotowania do podróży życia nie miał zbyt wiele czasu. Ale dużego ekwipunku i tak nie zabierał. Jedynie to, co zmieściło się do małych saszetek na ramę roweru. - Były to dwie butelki napojów, telefon, jakieś jedzenie, pompka, dwie zapasowe dętki, apteczka oraz zestaw kluczy do roweru - wylicza.

Postanowił wyjechać z Londynu we wtorek, 30 lipca . Najpierw popedałował prosto do Dover, skąd promem przepłynął do Francji. - Miałem nadzieję, że podczas przeprawy trochę się prześpię, ale akurat jechała wycieczka dzieci, które krzyczały mi za uszami i ciężko było się zdrzemnąć - śmieje się na tamto wspomnienie.

Gdy w końcu późnym wieczorem postawił nogę na francuskim brzegu kanału La Manche, bez zbędnej zwłoki ruszył na wschód.

Jechał bez opamiętania

Już pierwszego dnia podróży zamierzał dotrzeć do Niemiec.

Jechał przez Belgię i Holandię. - Przez te kraje fajnie podróżuje się nocami, bo można poruszać się głównymi drogami, natomiast w dzień zostają tylko ścieżki rowerowe. One są fajne, jak się jedzie z rodziną, rekreacyjnie, a nie rowerem szosowym na cienkich oponach, gdzie każda dziurka, czy łączenie asfaltu lub kostki powoduje, iż wszystko się we mnie trzęsie - podkreśla.

Na inaugurację przejechał rekordowe 700 kilometrów. Około godz. 21.30 dotarł do Niemiec. Zrobił sobie tam szybkie zakupy w pierwszym lepszym sklepie i ruszył w kierunku Bielefeld, gdzie miał wcześniej zarezerwowany nocleg. - Straciłem wtedy poczucie dystansu i pedałowałem praktycznie bez przerwy, aż do piątej rano - przyznaje.

Na postoju przespał się kilka godzin i wypoczęty ponownie ruszył w trasę. Tym razem jednak nie miał już zarezerwowanych żadnych miejsc noclegowych. Gdy około północy dotarł do Brunszwiku, noc postanowił spędzić w spartańskich warunkach, pod chmurką.

- Znalazłem miejsce w ogródku obok kościoła. Przykryty kocem termicznym zdrzemnąłem się do czwartej nad ranem - opowiada Adam Jarzębak.

Oganiał się od psów

W sobotę 3 sierpnia przekroczył Polską granicę. Najpierw dotarł pod Legnicę, gdzie wynajął sobie kwaterę. - Aż sam się dziwiłem, że o tej porze udało mi się załatwić jakiś nocleg - przyznaje.

Gdy tylko się obudził, rozpoczął ostatni etap wyprawy. Po drodze zatrzymał się w Częstochowie, gdzie często wędrował dawniej z pielgrzymką.

Po Apelu Jasnogórskim pojechał dalej. I to był najtrudniejszy fragment podróży. Poziom baterii w telefonie Adama wskazywał jeden procent, bliskie wyczerpaniu były także rowerowe światła. Na stacji benzynowej kupił więc latarkę.

- Jadąc przez polskie wsie musiałem oganiać się od psów, które wpadały na drogę i mnie goniły - śmieje się 25-latek. W dodatku przytrafiła mu się akurat zimna noc, więc musiał sięgnąć po maści rozgrzewające.

Rodzina zgotował mu podium

Do Sufczyna dotarł o piątej rano. Przed domem czekali na niego bliscy z niespodzianką - specjalnie przygotowanym podium. - Czułem się jakby ukończył wielki tour - śmieje się.

Adam Jarzębak nie zamierza teraz zbyt długo odpoczywać. W najbliższym czasie planuje rowerową podróż z Londynu do Szkocji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na tarnow.naszemiasto.pl Nasze Miasto