- Bardzo dziękuję za te wszystkie lata. Życzę spokoju na emeryturze panie Władysławie - powiedział jeden ze stałych klientów, kiedy w piątek wychodził z salonu fryzjerskiego przy ul. Mielżyńskiego. To samo robili wszyscy jego bywalcy. Był to dzień wyjątkowy, ponieważ po 53 latach pracę w nim kończył Władysław Gomuła.
- Wybrałem sobie taki zawód jeszcze w wieku 15 lat. Może ciężki, cały czas trzeba przecież stać, pracować z ludźmi. Jednak to właśnie tym chciałem się zajmować - mówi nam W. Gomuła.
Wszystkie daty ze swojego zawodowego życia pamięta doskonale. Był 2 maja 1955 roku, kiedy podjął pierwszą fryzjerską pracę. Uczył się w Pniewach, strzygł w Sierakowie, ale zawsze chciał wyjechać do Poznania.
- To było duże miasto, z dużymi możliwościami. Przede wszystkim chciałem się przenieść do spółdzielni fryzjerskiej, bo w prywatnych zakładach pracowało się od rana do wieczora. A byłem młody i coś z życia chciałem mieć - wspomina pan Władysław, który do salonu przy ul. Mielżyńskiego trafił 8 marca 1963 roku. Jak zaznacza, przez wszystkie lata kariery był świadkiem wielu przemian, szczególnie tych, które zachodziły na głowach Polaków.
- Kiedy zaczynałem modnie było wśród mężczyzn strzyc się „na jeża”. W latach 70. przyszedł czas hipisów. „Pan tylko wyrówna” - mówili. Często sami obcinali włosy, albo pomagała im siostra. Równo, czy nierówno, kto się tym wtedy przejmował - tłumaczy fryzjer.
W trakcie swojego zawodowego życia miał wielu stałych klientów. Strzygł profesorów, doktorów, a nawet małego… Wojciecha Fibaka. - Mieszkał w klatce obok, więc mama go przyprowadzała. Potem pojechał w świat, ale ona przychodziła regularnie - śmieje się W. Gomuła.
Tym co zapamięta najdłużej jest jego „współpraca” z poznańskim Zespołem Szkół Komunikacji i znajdującą się przy nim bursą. Wychowawca roczników nie raz mówił: - Ty, ty i ty. Na dół, do fryzjera! Bo wtedy „porządek” na głowie musiał być.
- Poznałem go pod koniec września 1974 roku, jako uczeń pierwszej klasy Technikum Kolejowego i mieszkaniec internatu. Można powiedzieć, że był fryzjerem wielu nauczycieli i uczniów - wspomina Marek Nowak, dziś nauczyciel w technikum i stały klient pana Władysława.
Tym co zawsze znajduje się w salonie przy ul. Mielżyńskiego jest egzemplarz „Głosu Wielkopolskiego”. To jedyna gazeta codzienna, którą można tam przejrzeć.
- „Głos” cieszy się u nas zainteresowaniem. Zawsze kupuje go ten kto idzie na poranną zmianę. Nieraz pomagał mi znaleźć wspólne tematy do rozmów z klientami - zdradza W. Gomuła.
A jakie ma plany na emeryturę? Chce pojechać do sanatorium i wreszcie na dłużej odwiedzić mieszkającą w Sosnowcu córkę. Poza tym niewiele zmieni się w jego życiu. Wolny czas poświęci na podreperowanie zdrowia. To właśnie ono i wiek były powodem przez które zdecydował się zakończyć pracę.
Pełną historię pana Władysława przedstawimy już w przyszłotygodniowym, magazynowym wydaniu "Głosu Wielkopolskiego".
Kto musi dopłacić do podatków?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?