Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozważna i romantyczna

rozmawiała Elżbieta PODOLSKA
Rozmowa z Moniką Szwają, pisarką. Czy uprawia pani literaturę babską? - Nie. To jest literatura kobieca. Nie lubię określenia babska, bo to od razu ma wydźwięk pejoratywny.

Rozmowa z Moniką Szwają, pisarką.

Czy uprawia pani literaturę babską?

- Nie. To jest literatura kobieca. Nie lubię określenia babska, bo to od razu ma wydźwięk pejoratywny.

Ale istnieje według pani coś takiego jako kobieca literatura?

- Pewnie.

Pani koleżanki po piórze temu zaprzeczają?

- Jak nieprawda, kiedy prawda. Poczynając od mojej ukochanej Jane Austen. Tylko wtedy nikt tego tak nie klasyfikował. Tylko ukochane męskie szowinistyczne zwierzęta wymyśliły to określenie. To jest bez sensu. Po prostu chłopcy piszą o chłopięcych zabawkach, a dziewczęta o dziewczęcych. I nie ma co wierzgać. To jest chyba sprawa podejścia. Ja piszę romanse, bo tak sobie założyłam od początku, że ma być to piękna bajka, która kończy się zawsze dobrze i jest tam miłość aż po grób i inne takie rzeczy. Natomiast cała reszta tej książki to jest normalna powieść obyczajowa.

Z góry założyła sobie pani, że takie właśnie książki będzie pisała?

- Tak - dla przyjemności swojej i czytelników. Jest mnóstwo ludzi, którzy opisują złe strony rzeczywistości i te książki są u nas bardziej cenione. Ja sobie z góry założyłam, że nigdy nie będę wymieniana jako autorka wielkiej literatury czy nawet prawdziwej. Ostatnio rozwścieczył mnie tekst w pewnej gazecie, gdzie była mowa o książce pewnego pana i czytadle Izabeli Sowy. Co to znaczy? Jedno i drugie napisało książki, tylko inne. Są książki pisane ku pokrzepieniu serca i nie mówię tutaj o Trylogii. Był np. Kornel Makuszyński, a czym ja się od niego różnię? Płcią i tyle. O nim wszyscy mówią, że pisał wielką literaturę, a o nas, że piszemy czytadła. Dla mnie najważniejsze, że czytelniczki czytają moje powieści, że je lubią.

Czy to nie jest trochę tak, że jeżeli ktoś jest tak lubiany i w takich ilościach sprzedaje swoje powieści to nie może być dobrym pisarzem? Jego literatura jest zaledwie popularna?

- Taka lekka? O tak, ktoś jest artystą, bo czyta go 10 osób. Może tak jest.

Pani książka „Jestem nudziarą“ ukazała się w serii „Literatura w spódnicy” za 9,90 zł.

- Dokładnie, w serii kioskowej.

Dzięki temu stała się bardziej dostępna.

- No właśnie, ja się cieszę. To jest bardzo dobry pomysł.

Spotkałam się z opiniami autorów, że takie wydawnictwa pauperyzują literaturę, że książek nie powinno sprzedawać się z bułkami.

- Eeeee. Bez przesady. Doskonale pamiętam czasy, kiedy nie miałam pieniędzy na książki i im tańsze było wydanie, tym bardziej się cieszyłam. Nieważna jest jakość papieru, ważne to, że książka w ogóle jest. Treść jest ta sama. Jak ktoś ma więcej kasy, to sobie kupi ładniejsze wydanie.

Jakie książki pani kupuje?

- Przeróżne. Ostatnio kupiłam sobie bardzo ciekawą książkę o polskich lotnikach w czasie II wojny światowej pt. „Sprawa honoru”. Książkę po prostu się łyka. Przy jej czytaniu mama takie trochę deja vu, bo czyta ją się dokładnie tak samo jak Janusza Meisnera [lotnik i pisarz z okresu międzywojennego, autor m.in. słynnych wspomnień „Jak dziś pamiętam“ - przyp. EP], tylko on pisał o bombowcach, a tutaj autorów zafascynowały myśliwce. Zawsze kochałam lotników i mam wrażenie, że Meisnera czytałam od urodzenia. Ucieszyłam się, że jeszcze ktoś te sprawy wyciągnął. Ktoś mnie kiedyś zapytał, jakie książki zaleciłabym jako lekturę szkolną i odpowiedziałam, że byłby to właśnie Meisner.

Trochę dziwny wybór jak na kobietę.

- Mam bardzo dużo różnych ulubionych lektur. Lubię też Jane Austen i inne powieści typowo kobiece, ale lotnictwo mnie fascynowało. Nie wiem, dlaczego. Może to geny po stryjku, który zginął dwa lata przed wojną. Meisner opisywał, że był taki okres w lotnictwie polskim, że latało się na byle czym i tych krzyży na cmentarzach zrobionych ze śmigieł przybywało w zastraszającym tempie. Jedne z nich to właśnie mojego stryja. Może to jest także niesamowity sposób pisania Meisnera, który urzekł mnie jako szczeniaka. Jest rzeczowy, a jednocześnie na swój sposób poetycki.

Pani zdaje się bardzo dużo wyniosła w genach po rodzinie.

- Po mamie odziedziczyłam ogromną dawkę optymizmu, po tacie - krainę fantazji, umiłowanie przyrody. W ogóle mam fajną rodzinę.

Jest pani niepoprawną optymistką i nic sobie nie robi z przeciwności losu.

- Nie można sobie nic nie robić. To, co w nas uderza, to zostaje. Natomiast są dwie szkoły, albo można się załamać, albo się otrząsnąć. Ja się staram otrzepywać i iść dalej.

Pani literatura pomaga się właśnie otrzepywać.

- Bo trzeba się otrzepać. Załamania są niekonstruktywne, a ja jestem konstruktywną osobą. Myślę, że to jest kwestia przypadku, bo człowiek rodzi się optymista albo pesymistą. Ja widocznie mam dużo tych pierwszych genów.

Cała pani rodzina jest taka?

- Nie. Różnie. Natomiast generalnie rodzina jest optymistyczna i konstruktywna. Oczywiście miewałam w życiu romantyczne wzloty, w tym ogólnym tego słowa znaczeniu. Bo bardzo miłe jest powzlatywać, natomiast żyjemy w konkretnym świecie i trzeba z tym światem ułożyć sobie życie.

Czy lubi pani spotkania z czytelnikami?

- Bardzo lubię. Szczególnie, kiedy przychodzą też osoby, które wcześniej czytały moje książki. Wtedy możemy podyskutować.

Czy spotkała się pani z czytelniczką, której pomogły pani książki?

- Tak. Z kilkoma. Natomiast najmilej wspominam panią we Wrocławiu, która przyszła na spotkanie i powiedziała, że „Romans na receptę” wyciągnął ją z depresji, bo ona akurat zaczęła ją czytać w czasie, gdy strasznie przeżywała swój rozwód było bardzo źle. Przeczytała książkę i zrobiło jej się lepiej. W końcu nawet nie doszło do rozwodu, bo jakoś uspokoiły się emocje z tym związane. Potrafiła załagodzić.

Pisze pani także teksty piosenek, interesuje się pani górami, szantami, pani pasją jest praca w telewizji, ale wcześniej była pani nauczycielką. Bogata biografia jak na jedną osobę.

- Jestem dziennikarzem, a ten zwód daje mi możliwość poznawania coraz to nowych rzeczy i spotykania coraz to nowych wspaniałych ludzi.

O czym będzie pani nowa książka?

- O artystach. Mam taką przyjaciółkę śpiewaczkę, Basię Żarnowiecką, która będzie pierwowzorem głównej bohaterki. Głos ma fantastyczny, sopran, potężny, verdiowsko-wagnerowski, o przepięknej barwie. Niedługo będzie śpiewała w Szczecinie „Requiem“ Verdiego, to sobie jej posłucham. A w książce opiszę nielekki żywot artystów wędrownych.

Studiowała pani w Poznaniu. Czy ma pani jakieś specjalne wspomnienia związane z tym okresem?

- Pamiętam, kiedy po raz pierwszy weszłam do Fary. Studiowałam zaocznie polonistykę, wobec tego przyjeżdżałam na weekendy. Widziałam niedaleko rynku ogromny budynek, ale mu się nigdy nie przyglądałam dokładnie. Pewnego razu to zrobiłam i stwierdziłam, że to musi być kościół. Weszłam i oniemiałam. Do tej pory robi na mnie ogromne wrażenie.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wielkopolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto